Insta


sobota, 4 sierpnia 2018

"Imperium burz" Sarah J. Maas


Jednocześnie nie umiałam się doczekać sięgnięcia po ten tom, a jednak bałam się zakończenia. Wiedziałam, że polska data premiery ostatniego tomu jest niesamowicie odległa, a serce każdego fana serii będzie krwawić aż po tamten dzień (oby nie dłużej). Niemniej, kto by się potrafił odgonić?


Nr. recenzji: 
204
Tytuł: "Imperium Burz"
Autor: Sarah J. Maas
Tłumacz: Marcin Mortka
Liczba stron: 860
Data polskiego wydania: 24 kwietnia 2017
Wydawnictwo: Uroboros
Ocena: 9/10

Nie ma co tracić czasu na jakieś opisy. Jak nie znacie jeszcze tej serii to byłoby to dla Was prawdopodobnie jedynie spoilerem, a jak ją znacie to pewnie z oczekiwania tuptacie nogami, więc nie będę Wam jeszcze bardziej ujmować cierpliwości, aż tak wyrodna nie jestem ;)

Cóż, jeśli coś miałabym podkreślać przez całość recenzji i truć o tym wszystkim znajomym, a właściwie to przejść ze słowami do czynów, to bożeświęty ta książka to jest prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Sarah J. Maas poważnie pogrywała sobie z sercem czytelnika od pierwszych stron. Tu go wrzuciła w jakąś krytyczną sytuację, tam ktoś prawie zginął, odmowy, tajemnice i to wszystko bardzo mocno odbiło się na odbieraniu tej książki. Wydaje mi się, że nie da się czytać tej opowieści bez ogromnego zaangażowania emocjonalnego. Sama cały czas z nadmiaru przeżyć musiałam odstawiać czytanie, aby powstać i najprościej mówiąc - wychodzić nagromadzone napięcie. Inaczej się po prostu nie dało, zbyt wiele się dzieje w tym tomie. Jednak pisząc, że "coś się wydarza" nie chodzi mi tym razem o nadmiar akcji, która biega dookoła, a autorka siedzi z widłami i wpycha bohaterów w kolejne i kolejne problemy. One po prostu za każdym razem były na tyle przemyślane, że wcale nie musiało być ich aż tak dużo. Wydaje mi się, że z takich ważniejszych to zmieściłabym je na palcach obu rąk. Po prostu są tak intensywne, nieprzewidywalne i czytelnik tak bardzo odczuwa wszystkie emocje bohaterów, że... No nie da się nie zaangażować. 

W tym tomie po raz kolejny autorka przeprowadziła kilka eksperymentów. Z całą pewnością nie wszystkie przypadną każdemu czytelnikowi równomiernie do gustu, jednak były znowu dość zróżnicowane, a dzięki temu na pewno jakaś tam się spodoba, jednak moim skromnym zdaniem zdecydowanie nie wszystkie. Osobiście najmniej się spodobaliśmy sobie z kolejną zmianą charakterów bohaterów. Trochę zaczyna mi to zalatywać schizofrenią, chociaż oczywiście rozumiem, że każdy człowiek ma swoje humorki i tak dalej... Niemniej, strasznie ciężko mi jest rozgryźć kim staną się bohaterowie w kolejnym tomie. Najgorsze przejście i tak było z pierwszego tomu "Dworów..." na drugi, jednak no... uch. Mam nadzieję, że autorka skończy z takimi zabiegami, przez jej widoczną skłonność do nich, która jednak niekoniecznie wychodzi na dobre. Podobało mi się natomiast, że autorka postawiła dobre karty na rozwinięcie wątków romantycznych. Dosłownie wszędzie gdzie tylko się dało, tworzyły się kolejne parki. A relacja pomiędzy główną bohaterką a jej wybrankiem (no nie mogę zdradzić imienia, nie) naprawdę nabrała tempa i to w taki przeuroczy sposób, że trafiła prosto do mojego serca, pomimo tego, że we wcześniejszych tomach nie byłam przekonana.

Okej, kończę recenzję, mam jeszcze dość sporo do napisania, ponieważ o tej książce mogłabym pleść dniami i nocami, jednak dam sobie spokój, recenzja i bez tego wyszła dość tak... przydługawa. Niemniej, no książka znowu niesamowicie się wyróżnia na tle poprzedniczek. Niesamowicie angażuje emocjonalnie w każde poczynanie bohaterów. Jest wciągająca i podszywa nasze wszystkie wyobrażenia realnymi odczuciami, wplata w to wszystko nawet tajemnicę i uczucia zdrady. A jeszcze ten finał... Cóż, powiedzmy sobie szczerze. Jeśli ostatnia część nie będzie taka, jak wszyscy czytelnicy tego pragną to podejrzewam, że pani Maas może mieć przekichane...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)